• Aktualny numer
  • Archiwum
  • Redakcja
  • O nas

marzec 2017, nr XVI
Niezależny portal prasowy miasta i gminy Mszczonów

Powiat w trocinach?

Foto: H.-J. Sydow (CC-BY-SA-3.0)

W związku z toczącą się w Polsce debatą na temat prawa do wycinki drzew bez formalności na prywatnych działkach swoje zdanie na łamach nr 9 „Życia Żyrardowa” wyraził dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska i Rolnictwa w Starostwie Powiatowym w Żyrardowie – Krzysztof Zawadzki. Ubolewa on nad – jak to określił – „zbyt daleko idącą wolnością” i przysłowiowym „róbta, co chceta”, skutkiem czego przyszło mu patrzeć na masową wycinkę drzew na prywatnych posesjach w całym powiecie. Stwierdził też, że jeżeli w ustawie nie będzie jasno zapisane, że czegoś nie wolno, to Polacy zawsze będą takie przepisy interpretować „tak jak od czasów zaborów”, a mianowicie: „jeśli coś nie jest zabronione, to jest dozwolone i z tego korzystamy”.
Zawadzki ma zapewne na myśli, że od czasów zaborów Polacy usilnie starają się obchodzić prawne zakazy i nakazy, ponieważ władza niemal zawsze była obca i narzucona społeczeństwu. Tyle tylko, że w tym wypadku nie chodzi o obchodzenie prawa, a o korzystanie z wolności przez prawo gwarantowanych. Być może dyrektorowi Zawadzkiemu marzy się w Polsce jakiś inny ustrój, ale dopóki mamy – przynajmniej teoretycznie – demokratyczne państwo prawa, to zgodnie z ogólną konstytucyjną zasadą ludzie są wolni, a więc jak najbardziej mogą robić wszystko, co nie jest zabronione. I takiemu Zawadzkiemu nic do tego.

Przejdźmy jednak do meritum, a mianowicie do tego, czy zezwolenie na niemal nieograniczoną wycinkę drzew na prywatnych posesjach jest słuszne i czy nie stanowi przypadkiem – jak to zgrabnie określił dyrektor Zawadzki – „zbyt daleko idącej wolności”. Otóż nóż nam się w kieszeni otwiera, gdy słyszymy takie słowa z ust urzędnika. Przyjmijmy, że kupiliśmy sobie działkę. Nie dość, że po drodze dwa razy już nas opodatkowano – raz za to, że zarabiamy (podatek dochodowy), drugi raz za to, że wydaliśmy zarobione pieniądze (podatek od czynności cywilno-prawnych lub VAT), to teraz przyjdzie nam jeszcze regularnie płacić podatek od nieruchomości za to, że posiadamy to, co kupiliśmy. Po wielu latach suma płaconych podatków może więc nawet przewyższyć wartość nieruchomości. W zamian teoretycznie mamy prawo własności. Polega ono na tym, że o wszystko musimy pytać urzędników albo posłusznie im meldować, co robimy. Chcesz postawić na działce już nawet nie dom, ale altanę ogrodową – zamelduj się w starostwie. Chcesz sobie postawić mały wiatraczek prądotwórczy – nie wolno bez zezwolenia. Chcesz wywiercić studnię głębinową – zgłoś to urzędnikom. A jak znajdziesz na działce bogactwa naturalne – ropę, gaz ziemny itp., to bądź pewien, że cię wywłaszczą.
To gdzie jest w Polsce ta wolność na „własnym” kawałku ziemi, którą Zawadzki uważa za zbyt daleko idącą z powodu prawa do wycięcia drzew? Czy my w ogóle jesteśmy właścicielami naszych działek, czy tylko chłopami na pańszczyźnie, zobowiązanymi zawsze pytać o zgodę swojego pana? Tylko patrzeć, jak urzędnicy nakażą malować wszystkie domy we wsi w jednym kolorze albo wznosić je wszystkie z tego samego materiału według odgórnie, urzędowo zatwierdzonego projektu.
W kraju szanującym prawo własności właściciel powinien móc wyciąć u siebie drzewa bez pytania Zawadzkiego o zgodę. Jak wytnie – to nie będzie ich miał. Niestety w Polsce od czasów komuny wielu uważa tak jak Zawadzki, że wszystko jest wspólne i w związku z tym do wszystkiego można się wtrącać. Jak Kowalski wyciął u siebie drzewa, to Zawadzkiemu wydaje się, że to nie Kowalski, ale Zawadzki te drzewa stracił. Tymczasem prawo własności polega na tym, że Zawadzki nigdy tych drzew nie miał. Miał je Kowalski. Jak je wyciął, to znowu – Zawadzkiemu nic do tego.
Zresztą – skoro drzewa wycinane są jak Polska długa i szeroka, to widocznie Polacy chcą te drzewa wycinać. Absurdalna jest sytuacja, kiedy na prywatnej poseji bardziej chronione są prawa tych, którzy nie są właścicielami (i chcą chronić drzewa), niż prawa samych właścicieli.

A może my w ogóle nieczuli na przyrodę jesteśmy? Nie rozumiemy, jak cenne są żywe, zielone drzewa? Najchętniej wycięlibyśmy wszystko w pień i zbudowali dymiące fabryki? Otóż nie sądzimy, żebyśmy mieli aż takie pomysły – przeszkadza nam wycinka Puszczy Białowieskiej, chcielibyśmy, żeby w polskich miastach istniały zadrzewione przestrzenie publiczne, na naszej redakcyjnej działce też wszystkiego nie ścięliśmy i nie wyleliśmy sobie asfaltu. Różnica między nami a Zawadzkim polega jednak na tym, że nam przeszkadza niszczenie drzew, które są naszą własnością. Przy czym za naszą własność uważamy także Puszczę Białowieską i inne tereny publiczne. Nie wtrącamy się natomiast, kiedy swoją własność niszczą inni. To właśnie na terenach publicznych pole do popisu powinni mieć urzędnicy – i w tym zakresie wymagamy od nich dbałości o zieleń. Wymagamy na przykład, aby nie wycinali przydrożnych drzew w miastach tylko po to, żeby zaoszczędzić jesienią na grabieniu liści. Albo po to, żeby sprzedawać miejskie działki deweloperom (co zdarza się w dużych miastach). Ale na własnej, prywatnej ziemi – jak najbardziej „róbta, co chceta”.

Redakcja i wydawca: Radosław Botev (redaktor naczelny), ul. Szkolna 49, 96–323 Lutkówka. Miejsce wydania: Lutkówka.

© Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt: Darmowe Szablony Stron